Zapraszam do relacji z koncertu Józefa Skrzeka który odbył się w olsztyńskim Planetarium. Tekst i zdjęcia nadesłał Wiktor Sawczuk, fan SBB & Co, znany już czytelnikom bloga z tematu: "Muzyczne obrazy Malczewskiego". Życzę przyjemnej lektury i czekam na kolejne relacje.
17 lutego trzydniowe obchody 540 rocznicy urodzin
Mikołaja Kopernika i 40 rocznicę otwarcia Olsztyńskiego Planetarium uświetnił
koncert muzyki elektronicznej Józefa Skrzeka. Byłem uczestnikiem tego
artystycznego wydarzenia. Na podkreślenie zasługuje fakt, że Józef Skrzek,
który przecież nie po raz pierwszy był w Olsztynie, to jednak po raz pierwszy
dał koncert w Olsztyńskim Planetarium.
Wchodzę na salę. Frekwencja całkiem niezła. Myślę,
że przyszli Ci, którzy dobrze kojarzą solową twórczość Skrzeka. Wśród nich
rozpoznaję kilka znajomych twarzy. Po zapowiedzi i oficjalnym przywitaniu na
podest, ze sporą liczbą syntezatorów wchodzi, witany brawami, Józef Skrzek.
Gasną światła i zaczyna się fantastyczny spektakl na obraz i dźwięk. Przyznam,
że wtedy gdy zgasły światła i firmament planetarium wypełniły gwiazdy, a z
kolumn popłynęły pierwsze dźwięki, ciarki mi przebiegły po plecach. A to
dopiero był początek. Ze ściany syntezatorowych pasaży na tle Układu
Słonecznego i wyłaniającej się Ziemi usłyszeliśmy jakże dobrze znany fragment:
„Tysiące planet czerwonych, niebieskich. Tysiące planet dalekich, milczących. I
ona jedna, jedynie zielona, i ona jedna, jedynie mówiąca…”. To „Ze słowem
biegnę do Ciebie”… Piękne zestawienie. Potem były obrazy Drogi Mlecznej, galaktyk,
konstelacji. Zapadł mi mocno w pamięci wspaniały moment, gdy na kopule
planetarium dosłownie przetaczała się, prawie namacalna, zorza polarna,
ilustrowana przez Mistrza fantastycznie wykreowanymi dźwiękami potężnych i
majestatycznych organów kościelnych, połączonych z równie potężnymi dźwiękami
syntezatorów. No po prostu mistrzostwo świata. W trakcie koncertu nie zabrakło
też cytatu z „Toczy się koło historii”. Tu dźwięki były bardziej delikatne.
Trudno zresztą opisać ogrom wrażeń, które przeżyłem, a myślę, że również i inni
słuchacze podczas tej muzycznej uczty. Dźwięki łagodnieją do delikatnego
podkładu syntezatorowego i ton nadaje brzmienie fortepianu. Poznaję od razu, to
„Singer, Oh Singer”. Co za nastrój. Ciarki nie wiem już który raz przebiegają
mi po plecach. Magia. Magia dźwięków i obrazu. Integralna, nierozerwalna
całość. Czas zatrzymał się, a przecież stale płynął, ale gdzieś obok,
niedostrzegalnie. Jeszcze tylko kilka minut i….. już koniec? Jednak tak…
Włączają się światła, zrywają oklaski. Na twarzach obecnych wyraźnie widać
podziw i uznanie dla talentu i kunsztu multiinstrumentalisty. Minęło półtorej
godziny? Niemożliwe…? Kiedy…? W tym czasie byliśmy zaczarowani. Przez obraz i
niesamowitą, piękną, wysublimowaną ścianę dźwięków. Dźwięków, które pozwalają
marzyć i oderwać się na chwilę od przyziemnych spraw, by spojrzeć szerzej. Nie
tylko na bezmiar wszechświata, ale również zastanowić się kim jesteśmy jako
ludzie na tej zielonej planecie. Tak, to
był wspaniały koncert…
Wychodzę z sali projekcyjnej i udaję się do pokoju,
gdzie, jak sądzę, mogę zastać bohatera wieczoru. Jest. Przedstawiam się.
Wyciągam z aktówki trzypłytowy album „SBB – Malczewski”. Krótko opisuję, jak przyczyniłem się do
ocalenia utworów ze ścieżki dźwiękowej, z telewizyjnego programu emitowanego w
1978 roku, które są na drugim CD albumu i jak współpracowałem w tej materii z
Michałem Wilczyńskim. Skrzek jest wyraźnie mile zaskoczony moim opowiadaniem i
moją obecnością. Natychmiast proponuje autograf na albumie i od razu to robi. O
to zresztą chciałem go prosić. Zamieniamy jeszcze kilka zdań. Jest wyraźnie
zmęczony po koncercie, ale bardzo zadowolony. Jeszcze zdjęcie z człowiekiem,
którego pierwszy raz widziałem na żywo, na scenie w 1974 roku, podczas
legendarnego koncertu SBB w Olsztynie i wychodzę z pokoju. To był wspaniały
wieczór nie tylko z legendą polskiej sceny rockowej i elektronicznej, ale także
z prawdziwym człowiekiem – Józefem Skrzekiem.
Wiktor
Sawczuk
Olsztyn,
20 luty 2013 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz